Czarnogóra 2006
Do Czarnogóry wyruszyliśmy we czwórkę, tym razem bez jakiegoś większego planowania jak w przypadku Chorwacji. Po prostu stwierdziliśmy, że obieramy kierunek do Budvy i resztą będziemy się martwić na miejscu. Postanowiliśmy jechać przez Słowację, Węgry i Serbię, z jednym noclegiem w jakimś motelu przy drodze, w zależności od tego jak nam dnia stanie. Słowacja i Węgry to dla nas nie nowość, bo już trochę znaliśmy te tereny, więc pod wieczór pierwszego dnia podróży dotarliśmy już do Serbii i gdy już słońce zaczęło się chylić ku zachodowi rozglądaliśmy się za jakimś noclegiem. Trafiliśmy do motelu położonego niezbyt daleko od granicy węgiersko-serbskiej, gdzie po spożyciu kolacji i regionalnego piwa Jelen udaliśmy się na zasłużony spoczynek. Następnego dnia z ranka, po zjedzeniu regionalnego śniadania, składającego się głównie z parówek i bułki wyruszyliśmy w dalszą drogę do Czarnogóry. Piękna pogoda i widoki oglądane po drodze wprawiały nas wszystkich w dobry nastrój, a jak tylko pojawiał się jakiś zestaw zakrętów, to gęba mi się cieszyła jak dziecku na widok nowej zabawki 🙂
Ekipa w tym składzie (Grishackh, Matek, Ruff i ja), bardzo zbliżona umiejętnościami i mocą motocykli połykała drogę bardzo płynnie i żwawo. Malownicza wstęga biegnąca przez góry dostarczała nam niezapomnianych wrażeń z jazdy. Ciekawych wrażeń dostarczył nam też spotkany na tej drodze Chevrolet Corvette, którego wyprzedziliśmy w pewnym momencie. Kierowca był chyba dość pozytywnie zakręcony, bo zaraz nas dogonił i poprawił trochę tempo naszej jazdy, ale bez specjalnego narażania na niebezpieczeństwo. Ot, raz my byliśmy z przodu, raz Corvette 😉 Niestety po jakimś czasie panowie z Corvetty musieli się poddać, bo gdy jest wąsko i natężenie ruchu się zwiększa, to już motocyklem znacznie łatwiej się przebić i odjechać. Pomachaliśmy więc im na pożegnanie i pojechaliśmy w dalszą drogę.
Po przekroczeniu granicy z Czarnogórą zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej i wciągnęli porządne Cevapi z frytkami i Sałatką Szopską. Wspominam o tym zestawie, bo warto spróbować tych specyfików będąc w regionach bałkańskich. Nie jest to drogie jadło, a całkiem smaczne i pożywne, często później gościło w naszym menu, podobnie jak Meszane Meso czyli miks różnych, grillowanych mięs. Do Budvy dotarliśmy już po ciemku, w okolicach godziny 22-giej. Fakt, że już zbliżając się zaczęliśmy się rozglądać za jakimiś noclegami i to trochę wydłużyło czas pokonywania ostatnich kilkunastu kilometrów. O tej porze dosyć ciężko już znaleźć prywatne kwatery, a ceny hoteli były jak dla nas niezbyt przystępne. Ale to co działo się wokół wprawiało nas i tak w dobry nastrój i byliśmy gotowi nawet przespać tę noc pod gołym niebem na plaży. Trafiliśmy jednak do knajpy, gdzie rozpytując o noclegi trafiliśmy na kelnera, który wyrwał się na chwilę i pokazał nam pokoje na piętrze jednego z pobliskich domów za cenę ok. 10 EUR od osoby na dzień. Nie było się co zastanawiać, zaparkowaliśmy motocykle, wnieśliśmy bagaże, przebrali i poszli jeszcze zażyć jakiegoś jadła i napitku. Następnego dnia odpoczywaliśmy na plaży, do której z naszego apartamentu mieliśmy raptem 200, może 300m i podziwialiśmy lokalne krajobrazy… stałe i ruchome 😉
Budva jest pięknie położonym miastem, leżąc na plaży można podziwiać wysokie szczyty górskie położone w niedalekiej okolicy. Lokalesi często jeżdżą tam na motocyklach bez kasków, ale jak my się raz tak wybraliśmy na miasto, to zaraz nas zatrzymał Policjant i… zgadnijcie… nie, nie dał mandatu, nakazał jednemu wsiąść na motocykl i przywieźć nam wszystkim kaski. Widocznie nasze motocykle były zbyt turystyczne i zbyt brudne, że od razu było widać, że nietutejsze. Będąc w Budvie warto też się wybrać i pozwiedzać trochę dookoła. My postanowiliśmy objechać Bokę Kotorską. Droga wiodąca przez wioski położone nad zatoką jest dość wąska i kręta, co ma oczywiście swój urok. W Kotorze zaparkowaliśmy motocykle i poszliśmy wspinać się po murach miejskich. Słoneczko ładnie przygrzewało, więc spędziliśmy tam trochę czasu i jak zeszliśmy to postanowiliśmy kontynuować wycieczkę wokół Zatoki, a gdy zrobiło się już ciemno wróciliśmy promem, którym w 10 minut nadrabia się godzinę drogi.
Kolejnym punktem programu poza leżeniem na plaży oczywiście było pasmo górskie Lovcen, a właściwie jeden z najwyższych szczytów tego pasma Jezerski vrh (1657 mnpm) który znany jest przede wszystkim z umieszczonego tam Mauzoleum Piotra II Petrowicia-Niegosza, ostatniego teokratycznego władcy Czarnogóry. Podejście do tej wycieczki robiliśmy trzy razy, bo pogoda w wysokich górach lubi się szybko zmieniać, tak więc raz zawróciliśmy z powodu nadciągającej burzy, a drugim razem z niepewną pogodą wygrała Rakija 😉
W końcu przy trzecim podejściu wjechaliśmy na Jezerski vrh, pnąc się nie za szybko drogą przez pasmo górskie Lovcen. Różnica temperatur między Budvą położoną na poziomie morza, a szczytem położonym 1657 mnpm wynosiła 13 stopni Celsjusza… dobrze, że mieliśmy ciepłe motocyklowe kurtki, bo po drodze, jak i w samym Mauzoleum nie było zbyt ciepło. W Mauzoleum nie robiliśmy zdjęć, bo baterie w aparacie były na wyczerpaniu, ale ze szczytu rozciągały się piękne widoki na całą Czarnogórę i kawałek Albanii, uwiecznione na zdjęciach, które można znaleźć w galerii.
Pod koniec naszego ponad tygodniowego wybraliśmy się jeszcze do miejscowości Bar, leżącej na południowy wschód od Budvy czyli w kierunku Albanii. Stare miasto (Stari Grad) jest bardzo urokliwe, przy drodze można zobaczyć wielowiekowe drzewa oliwne, amfiteatr, sporo wiekowych murów i budowli w lepszym lub gorszym stanie. Bar jest ważnym ośrodkiem komunikacyjnym, ze względu na największy port morski w Czarnogórze, posiadający połączenia promowe z portami Ankona i Bari po drugiej stronie Adriatyku oraz początek linii kolejowej łączącej Belgrad i Podgoricę z wybrzeżem. Nie da się jednak wszystkiego zwiedzić w jeden dzień, więc poprzestaliśmy na Starym Barze.
Żeby nie wracać tą samą drogą postanowiliśmy wracać przez Bośnię i Hercegowinę, kawałek Chorwacji, Węgry i Słowację. Podróż rozłożyliśmy jak poprzednio na dwa dni. Dobra pogoda i kręta wstęga drogi uprzyjemniała podróż powrotną, zresztą jak się jechało, to widać nawet po tym jak wyglądały opony (dwa ostatnie zdjęcia) 😉
Gorąco polecam taką wycieczkę, wystarczy zebrać dobrą ekipę, trochę funduszy i śmiało jechać, paliwo jest w podobnej cenie jak u nas, noclegi można znaleźć w przyzwoitych cenach (ok. 10 EUR), jedzenie też, walutą jest Euro, więc nie trzeba za bardzo przeliczać. Drogi są dobre, widoki piękne, kobiety smukłe, można pobyczyć się na plaży lub trochę pozwiedzać, zależy co kto lubi.