MZ ETZ 250
„Bo jazda na ETZ-cie,
jest najlepszą jazdą na Świecie…”
„… a jazda na komarze, powoduje inflację marzeń”. Tak śpiewała kiedyś Grupa Furmana i trzeba przyznać, że coś w tym jest. Wprawdzie Hayabusa też daje radę, ale MZ-ta, jako mój pierwszy prawdziwy motocykl zawsze zostanie w mojej pamięci.
A moja przygoda z MZ-tą zaczęła się od tego, że mój kuzyn Szajba zostawił ją u mnie na przechowanie. To był okres, kiedy na drogach panowały właśnie Jawy i MZ-ty. Dogadałem się z nim, załatwiłem wszystkie formalności i MZ-ta przeszła pod moje władanie. Miałem już prawo jazdy na motocykl, więc mogłem zupełnie legalnie na niej jeździć. Mój kumpel też niebawem kupił podobną maszynę, więc już we dwóch jeździliśmy po okolicy i dokonywaliśmy wszelkich potrzebnych napraw. Nauczyłem się wtedy trochę o tym jak działa silnik, sprzęgło, przekładnia, no i ogólnie o mechanice. Później nastał czas, gdy coraz częściej jeździłem samochodem, no i motocykl poszedł trochę w odstawkę. Ale jak robiło się ciepło, to znów zaczynało się myśleć o tym, żeby odpalić maszyny i pojeździć. Niestety brak ubezpieczenia OC oraz rozładowany akumulator skutecznie studził te zapędy. W 2003 roku mój kumpel zawiózł motocykl do swojego znajomego i tam znalazł się na niego kupiec oferujący dobrą cenę. Po namyśle i z pewnymi oporami jednak go sprzedał. Ja stwierdziłem, że trzeba zrobić tak samo i poszukać czegoś większego. Początkiem sezonu '2004 sprzedałem więc swoją ETZ-tę, a po jakimś czasie kupiłem Yamahę XJ 600 Diversion.