Początki, czyli „czym skorupka za młodu…”
Moja przygoda z dwoma kółkami zaczęła się bardzo dawno temu. Celowo nie użyłem tu wyrazu „motocyklami”, bo chyba pierwszym dwukołowym pojazdem silnikowym, na którym miałem okazję jechać był Romet Kadet kupiony przez mojego ojca i przerobiony na wersję dwuosobową. Byłem jeszcze wtedy zbyt młody aby samodzielnie go prowadzić, ale pilnie podglądałem jak to wszystko działa i uczyłem się „na sucho” jak operować gazem, sprzęgłem i biegami. Przyniosło to całkiem dobre efekty, bo gdy pewnego dnia kolega mojego starszego brata udostępnił mi „Motorynkę”, która była znacznie niższa i bez trudu dosięgałem nogami do podłoża, to po prostu na nią wsiadłem i pojechałem. Tak dobrze mi się jeździło, że wyjeździłem mu wtedy całą benzynę jaką miał w baku. Na szczęście mieszkaliśmy wtedy na górce i obyło się bez pchania, bo na luzie stoczył się pod swój dom.
Jak zacząłem dosięgać nogami do podłoża siedząc na wspomnianym wcześniej Kadecie, to sporą część kieszonkowego przeznaczałem na benzynę i jeździłem gdzie tylko się dało. W wieku 15 lat zrobiłem uprawnienia do prowadzenia motorowerów, czyli tzw. „Kartę Motorowerową” i mogłem już legalnie jeździć po ulicach. Po jakimś czasie zamieniłem Rometa na Simsona S51 Electronic, który był w owych czasach przedmiotem westchnień wielu chłopców interesujących się motoryzacją (i dziewczyn też). Simson był motorowerem znacznie bardziej niezawodnym, posiadał elektroniczny zapłon, cztery biegi, trochę szybciej jeździł i znacznie lepiej wyglądał niż większość poruszających się wtedy po drogach motorowerów. Na Simsonie jeździłem po okolicznych wioskach i miasteczkach, nauczyłem się dokonywać drobnych napraw i czynności serwisowych, choćby takich jak wymiana świecy, opon, uszczelnianie kolektora wydechowego, wymiana tarcz sprzęgłowych itp. Nauczyłem się też, że nie należy kręcić śrubką w elektronicznym module zapłonu, bo może się to skończyć koniecznością zakupu nowego modułu 😉 Kiedy osiągnąłem wiek 17 lat i zrobiłem prawo jazdy na samochód i motocykl, rozstałem się z Simsonem i zacząłem myśleć o prawdziwym motocyklu, czyli jakiejś Jawie lub MZ-cie, bo „Japończyki” były wtedy zupełnie poza zasięgiem finansowym normalnych „obywateli”.