175KM i 138Nm Latającej Kanapy, czyli jak kupowałem Hayabusę
Niedawno pisałem o tym jak sprzedawałem dużego Fazera. Nie bez powodu też wytłuściłem tam moje własne słowa: “nigdy nie kupuj motocykla w ten sposób!“, no bo co ja zrobiłem? Dzień po tym jak zwolniło mi się miejsce w garażu nieopatrznie napisałem na GG do mojego Szajbniętego kuzyna i przyznałem się, że sprzedałem motocykl. Nie minęło 10 minut jak odebrałem od niego telefon i dowiedziałem się, że on już zdążył zadzwonić i dogadać się z Danielem – załatwił mi dobrą cenę i korzystne warunki, więc mam przelewać kasę, bo Hayabusa już na mnie czeka. No i co z takim zrobić? Powiedziałem, żeby choć jakieś zdjęcia podesłał, Daniela trochę znam, więc nie obawiałem się o stan techniczny, tym bardziej, że jak byłem u Szajby w lecie, to wszyscy chwalili tę Hayabusę, no ale chciałbym wiedzieć co kupuję, bo jak mi kolor nie spasuje do torebki to co będzie?
Dostałem łaskawie link do aukcji, pooglądałem fotki, wygląda super. No i nie jest niebieska Choć biorąc pod uwagę, że umawiałem się z Szajbą, że on to wstawi najpierw do swojego garażu, to nie było wykluczone, że zanim do mnie dotrze to niebieska będzie. Nic to, po jakichś dwóch tygodniach zapomniałem o słowach zaczynających się od “nigdy nie kupuj…” i zrobiłem przelew z zaliczką. Teraz pozostało wykombinować jak ten motocykl przytaszczyć do mnie i załatwić formalności, no ale to już może trochę poczekać.